Mam nadzieję, że chociaż część z wypowiadających się (również na FB), przeczytała cokolwiek Tokarczukowej. Bo jedynie to daje bilet wstępu na mównicę.
Literatura Olgi Tokarczuk jest typem tego pisania, które wymaga od czytelnika pewnego zasobu przymiotów. Dzieje się tak z tego powodu, że używa ona języka dość ostającego od przeciętnej papki komunikacyjnej.
Począwszy od szerokiego zakresu słownictwa, używania nieoczywistych przenośni, kawałków do których jest potrzebna wyobraźnia, do tematyki znacznie wykraczającej poza codzienne ble, ble, ble…
Żadna literatura nie jest dla wszystkich.
Prosty przykład:
„Przygody Kubusia Puchatka” można przeczytać i… zapomnieć.
To jest zjawisko większościowe. Tym niemniej, część czytelników, zapamięta pewne sceny lub wypowiedzi bohaterów tej opowieści.
Może wyciągnie jakieś wnioski, może coś zmieni w życiu.
Nie będę tego dalej rozwijał. Chodzi o pewną zasadę „konsumpcji” książki. Każdej książki.
W tym kontekście, literatura pani Tokarczuk, faktycznie nie jest dla wszystkich. W sensie pojmowania przesłań i pewnego przyswojenia intelektualnego. Jeżeli czyjąś jedyną lekturą (do tej pory) była instrukcja rozrzucania obornika, to nie łudźmy się. Ugrzęźnie na pierwszej stronie. Musi zacząć od Falskich. A i tak będzie miał spory kłopot z ogarnięciem „Ala ma Asa”.
Myślę, że zawsze się pisze dla kogoś. Nawet na tym całym Facebooku czy na tym blogu.
Pisząc, widzi się odbiorcę. Widzi się go jako pewien skład cech osobowych. Intelekt, oczytanie, zakres słów, umiejętność interpretacji czy umiejętność myślenia abstrakcyjnego.
Pisząc, widzi się odbiorcę. Widzi się go jako pewien skład cech osobowych. Intelekt, oczytanie, zakres słów, umiejętność interpretacji czy umiejętność myślenia abstrakcyjnego.
Niestety, FB jest świetnym przykładem polskiego (lecz nie tylko polskiego) społeczeństwa.
Powtarzacze, epigoni i zadymiarze bez swojego zdania.
Powtarzacze, epigoni i zadymiarze bez swojego zdania.
Aby się podłączyć.
Klasyczny owczy pęd za czymś, co wykreują inni. Beż względu na to, czy wykreują słusznie czy nie, bo każdy ma prawo do swojego zdania.
Ale d o s w o j e g o!
Biorąc pod uwagę średni poziom „wyrobienia” czytelniczego ( i wszystkiego w około), również skłaniam się do tego, że nie każda literatura jest dla każdego.
Oczywiście, kupić ma prawo każdy.
Książki Olgi Tokarczuk z pewnością ładnie będą się prezentowały na półce w pokoju.
Nawet jeżeli nie przeczytane.
Goście od razu będą wiedzieli, że gospodarz to nie byle kto.
Książki Olgi Tokarczuk z pewnością ładnie będą się prezentowały na półce w pokoju.
Nawet jeżeli nie przeczytane.
Goście od razu będą wiedzieli, że gospodarz to nie byle kto.
P.S.
W „Panu Tadeuszu”, w 1834 roku, niejaki Mickiewicz napisał:
„O, gdybym kiedy dożył tej pociechy,
Żeby te księgi zbłądziły pod strzechy!”
Panie Adamie.
Mam kiepską wiadomość.
Nie trafiły. A przynajmniej nie dobrowolnie i z wyboru mieszkańców „strzech”.
Mimo, że upłynęło prawie 200. lat, poziom „pod strzechami” nadal nie daje szans na odbiór czegokolwiek w formie pisanej, co zawiera jakiekolwiek treści wykraczające poza problematykę „zjeść, wydalić i poruchać”.
I, mimo upływającego czasu, nie idzie na lepsze.
P.P.S.
Uwaga!
Wyraz „strzecha” nie ma u mnie znaczenia rodzaju budowli, w której zamieszkują potencjalni odbiorcy literatury. To jest raczej nazwa rodzaju konstrukcji mózgu, nieumęczonego rozwojem cywilizacyjnym.