Jako, że Wierna (…) Małżonka została zahipnotyzowana jazdą figurową na lodzie (można by Ją przelecieć i nawet by nie zauważyła) a moja kultowa fura w warsztacie (sprzęgło moje kochane… cmok, cmok…) – postanowiłem trochę podzielić się z Wami moim starczym uwiądem.
Nie, żebym miał coś sensownego do napisania czy zakomunikowania.
Ot, tak – po prostu…
Z nudów.
Podobno z wiekiem podeszłym, człowiek infantylnieje (dziecinnieje, znaczy). W zasadzie powinienem mieć już wizję świata 3 latka – biorąc pod uwagę, że pamiętam starego Leonardo da Vinci. Zresztą, wiele pomysłów, z wypiekami na twarzy, omawialiśmy z młodzieńczym zapałem…
Ja miałem jednak większy fart.
To ja wylosowałem eliksir.
Leo (jak Go zwałem) musiał się pogodzić z szybszym psuciem się bio-mechanizmu…
Niestety, z pewnym zdziwieniem muszę przyznać, że mimo zdziecinnienia starczego, nie umiem polubić tego białego cholerstwa, którego nawaliło ostatnio w Warszawie. Za każdym razem, gdy widzę ten opad za oknem, doznaję osobistej przykrości. Niby jest to jakieś urozmaicenie na osiedlu. I psie gówna jakby mniej widoczne na trawnikach. Mimo wszystko – zawsze z pierwszym opadem (to nic z seksem) melancholia mnie jakaś dopada i zaduma nad sprawami nieistotnymi czy wręcz zbędnymi… A to nad losem, a to nad kosmosem, a to nad rolnictwem w Kambodży środkowo-wschodniej…
Ze wszystkich odmian występowania wody w przyrodzie, śnieg (oprócz szczyn mojego psa na bucie) jest mi najbardziej wstrętny i niepożądany. Generalnie – zastanawiam się nad tym, po co w ogóle śnieg w mieście. Nawet w tak prowincjonalnej dziurze jak ta moja Warszawka.
Chodzić ciężko, jeździć ciężko. Nawet jak się człowiek odleje pod drzewem, to zaraz widać na kilometr żółty zygzak na śniegu…
I tłumacz człowieku później Straży Miejskiej, że to łzy, bo czytasz akurat Miłosza… Pod drzewem – że niby tak trochę romantyczniej.
A czy oni, w ogóle, wiedzą kto to Miłosz?
Szczęściarze!
A ty brniesz przez breję z piachu, soli, śniegu i czujesz jak się krystalizujesz od nóg białym, solnym nalotem beznadziei i telewizji czarno-białej – dominującej wokół. Taka schiza, w której jakiś Wielki Esteta wyłączył kolory. Tonacja ponuro – nijaka. Szarość w 32-bitowej jakości odcieni czarnego.
Taki Windows dla ubogich.
Jedynie dzieci, w pierwszym odruchu zachowują się tak, jakby chciały ten cały puch zabrać dla siebie. Ale dzieci to zupełnie inny kosmos. My go nigdy nie potrafimy zrozumieć. Mało kto potrafi pozostać w środku dzieckiem.
A szkoda!
Mój pies, który wielkim filozofem i estetą jest, też podchodzi do zimy, i jej efektów ubocznych, z rezerwą oraz dystansem. Wymuszona rundka dokoła domu i…
Histeryczny wzrok w kierunku pana.
Wiem Waluś, rozumiem…
I tylko podchmielony dozorca macha zawzięcie (taka przesada literacka) wielką, drewnianą szuflą, zadowolony, że wyrwał się od starej i może napić się „z kieszeni” – bez głupich, piskliwych komentarzy.
Na mróz suszy i basta. Napić się trzeba.
Zima wraz ze swoimi objawami – mróz, wiatr i śnieg – zuboża przestrzeń człowieka chciwego na szerokie postrzeganie świata wokół. Spodnie – zamiast kusych sukienek, ciepłe gacie – zamiast stringów czy też guziki palta- zamiast guziczków piersi, prześwitujących przez bluzkę…
Zimna krew, zimne spojrzenia i zamrożone hormony.
Zgroza!
No, nie lubię śniegu i już.