Dzisiaj, od bladego świtu, zadzwoniła do mnie moja księgowa. Przyszła bumaga ze Skarbowego. Niestety, musiałem się stawić osobiście, trzeźwy i z dokumentem umożliwiającym rozpoznanie.
Do wydziału karnego!!!
Ostatnie moje kontakty z urzędami, przebiegały w atmosferze wzajemnego poszanowania, olewania i upodlenia. Z tym, że olewanie i upodlenie dotyczyło mnie. Poszanowanie dotyczyło urzędu. Nauczony smutnym doświadczeniem, pokornie, z determinacją skazańca zacząłem się ubierać na tę okazję. Ubiór jest ważny. Pomijam fakt, że z nerwów pozapinałem sobie rozporek na jajka – zamiast na guziki…
Ubiór powinien być schludny – aczkolwiek siermiężny. Najlepiej szaro-bure okrycie powodujące efekt nie odróżniania się od urzędowych ścian. Żadnych elementów bogactwa czy ekstrawagancji. To może kosztować, w przypadku wymierzania kary finansowej. Ważna jest też postawa. Prosząco – bezradna, tak żeby urzędnik od razu poczuł się dowartościowany. Żadnych tam dziarskich min, żadnego kozaczenia czy innych oznak charakteru. Petent powinien być lekko wystraszony. Dobrze postrzegane są plamy potu pod pachami i kropelki na czole – jako uwiarygodnienie.
Stoję w kolejce na szafot. Przede mną dwie osoby. Też widać, że znają się na rzeczy. Panienka z włosami „na sprzątaczkę” – zamotanymi w kawałek szmaty imitujący chustkę. W kreacji rodem z kołchozu – rocznik: AD 1923. Facet w koszuli bez koloru i spodniach po wuju sybiraku. Obcięli pobieżnie moje szmaty… Spojrzeliśmy sobie w oczy. Obyło się bez słów – sami zawodowcy.
Pierwsza wypadła ze smoczej jamy, panienka.
Nawet nie zdążyliśmy się nic spytać bo runęła biegiem na pobliskie schody, jakby jej właśnie wody odeszły. Jedyne co zdążyłem zarejestrować to wyraz twarzy. Myślę, że podobny miał Majakowski przed samobójstwem z rąk bolszewików…
Kolejnym obsłużonym był ten gość. Po 15 minutach wyszedł biały i jakiś taki nieobecny. Jakby autystyczny jakiś… Nic nie powiedział, tylko na sztywnych nogach, krokiem lunatyka zaczął się zbliżać do schodów. Wyglądało na to, że się rzuci przez poręcz… Ale nie. Zniknął tradycyjnie, pokonując kolejne stopnie.
Zrobiło mi się lekko mdło. Dupa, ze strachu, skurczyła mi się tak, że o ścianę oparty byłem na nerkach. Gorączkowo zacząłem sobie przypominać jakiś paciorek z młodości, ale w końcu nie mogłem sobie przypomnieć, który to święty jest od martyrologii i od zamęczonych przez urzędy…
Drzwi się otwarły i…
– Następny – usłyszałem. Rozejrzałem się nerwowo, czy może nie stoi jakaś w ciąży czy choćby ktoś z namiastką kalectwa – żeby przepuścić. Ale byłem sam. Inni stali do mniej inkwizycyjnych drzwi…
– …obry… hm.. hm… – galareta w gardle utrudniała artykulację. Lisim oczkiem, dyskretnie omiotłem pokój.
(Kat był 40 – letniej płci około żeńskiej. Jest taka płeć – urzędnik. Oni po jakimś czasie robią się podobni. Niespodzianką były dwie młode, może 20 – letnie panienki, które siedziały i wpatrywały się we mnie wzrokiem zaciekawionym. Na klatkach z piersiami przypięte miały – „Stażystka”.)
No, to już po mnie. Ta stara przecież musi je nauczyć, jak się gnoi to łajno sprzed drzwi.
Poczułem, że gdzieś śmierdzi trupem.
Aż tu nagle…
– Pan będzie łaskaw usiąść – urzędniczka wykrzywiła twarz w uśmiechu. Widać, że wprawy nie miała, bo chyba aż ją zabolało.
„Jest gorzej niż myślałem” – wersja w kotka i myszkę jest opcją najbardziej kosztowną dla petenta.
– Dziękuję – szepnąłem nie tracąc czujności i oparłem się na krześle, końcówką kręgosłupa, bo dupy nie miałem w dalszym ciągu. Dziewczęta siedziały w absolutnej ciszy, jakby nie chcąc uronić niczego z kaźni.
– Czy byłby pan uprzejmy okazać dowód – głosik uprzejmy, choć nie wyćwiczony.
Byłem łaskaw. Trzęsącą się ręką deliryka, podałem wysłużony dokument.
W dalszej części spotkania, dowiedziałem się, że dwa lata temu opóźniłem się kilka dni z PITEM – numer któryś tam. Wszystko to podane zostało na słodko i w atmosferze „u cioci na imieninach”. To, że muszę w związku z powyższym zapłacić karę, urzędniczka mówiła łamiącym się ze smutku głosem. Niemal doszło do tego, żeby mi się rzuciła ze szlochem na klatę. Jej empatia była tak daleko posunięta, że nawet przez chwilę pomyślałem, iż zrzuci się trochę na moją karę…
Kara była niewielka. Mimo to, wypełnianie druczku na pocztę – szło jej bardzo ciężko. Jakby z przymusu. Widać było, że sprawia jej to ból. A przynajmniej tak to wyglądało…
Na zakończenie, urzędniczka obdarzyła mnie szerokim aż po miejsca po piątkach, uśmiechem. Życzyła miłego dnia i… pozwoliła wyjść.
Jest takie określenie – stupor. Oznacza maksymalne osłupienie. W takim stanie wyszedłem z pokoju i krokiem lunatyka starałem się wcelować w schody.
Za mną wyszły dwie stażystki.
Resztką sparaliżowanego tym kosmosem mózgu, zarejestrowałem, jak jedna mówi:
– No dobra, teraz na trzecie piętro do 312 a potem do komorników.
Kochane dziewczęta!
Nawet nie wiedzą, że być może, jedynie swoją obecnością, uratowały życie ludzkie.
No – co najmniej godność.
I w ten właśnie sposób, pierwszy raz w życiu natknąłem się na program:
LUDZKA TWARZ URZĘDU.
Dowolnemu bogu niech będą dzięki, że nie przyszedłem 5 minut później. Po mnie wszedł niski facet w podniszczonej kurteczce letniej, z wytartą ceratową teczką. Sądząc po akcesoriach – też zawodowiec. On już będzie obsłużony bez stażystek! Niech mu ziemia lekką będzie…
Po wyjściu na ulicę świat był pełen soczystych barw, cudownych woni i pięknych ludzi…
Och, jak chce się znowu żyć !!!