Jako, że walka szła o dość sporą kwotę – musiałem wynieść z Urzędu Gminy zaświadczenie o tym, że w latach (… – …) zameldowany byłem pod pewnym adresem. Nic prostszego przecież. Jako obywatel zachęcony panatuskowym „przyjaznym urzędem” – w ramach większej akcji; „przyjazne państwo” – udałem się samochodem (5.85 PLN za litr nafty) do pobliskiego wydziału. Przyjęto mnie z uśmiechem i sympatią oraz rozmiarem stanika około 3 – fason (dawniej) „bardotka”, co oznacza; większość podana pod oczy petenta. W związku z tym, warto również zaznaczyć, że wypełnienie owego miało jakieś 27-28 lat (i chyba niedojone przez młode), co stanowiło widok przyjazny i podnoszący… na duchu. Po wstępnym, mozolnym wyłuszczeniu mojej sprawy, panienka ochoczo rzuciła się w czeluście archiwów. Ja sobie siedziałem wygodnie, popalając elektronicznego papierosa, ciesząc się z tego, że urząd tak ładnie się wypina i robi różne figury. Jako szowinistyczna, męska świnia – nawet nie starałem się pospieszać. W końcu – po kilkunastu minutach – dziewczę przybrało minę jak przejechany spaniel i oświadczyło, że chyba nic nie ma na mój temat. Momentalnie mi opadł…
Tym niemniej – zaświadczenie potrzebne było dalej. Po konsultacjach z urzędniczką nadrzędną (czytaj; znacznie mniej atrakcyjną i ukrytą w meandrach urzędu), zaproponowano mi abym udał się na drugi koniec miasta. Dla tych mniej miastowych; Bielany – Mokotów, czyli 10 kilometrów korków i wszelkich radości opatrzonych hasłem Euro2021. Tam jest drugi urząd w którym to; aj-waj i wogóle wszystko jest. Po drodze spojrzałem na mijaną stację, ale nafta nie staniała. Jeszcze 30 minut kręcenia się jak menda łonowa po gaciach – w celu znalezienia miejsca parkingowego i… atakuję. Atmosfera niemal rodzinna. Uśmiechy i kiwania głowami. Jestem zdecydowanie podbudowany, mimo że obsługa już lekko posunięta zębem czasu. Więcej chętnych do posunięcia przedstawicielki urzędu nawet sobie nie starałem wyobrazić. Ale sympatycznie i z dużą dozą empatii. No i… tyle! Jak się bowiem okazało tu również nie występuję jako obywatel. Na żadnych dokumentach – w tym, archiwalnych. Jak wiadomo, obywatel składa się z ciała, duszy i dokumentów, więc poczułem się lekko wybrakowany. Ciśnienie lekko mi się podniosło, bo gdy chodzi o kasę to się robię nadpobudliwy. Panie obiecały, że coś wymyślą a ja w tym czasie poszedłem sobie siknąć, aby chociaż tyle mieć z tej przejażdżki. Ze zdenerwowania – pozapinałem sobie rozporek na jajka i dopiero ochroniarz zwrócił mi na to dobrodusznie uwagę.
Panie wymyśliły, że powinienem udać się do archiwum na ulicę Krzywe Koło – około 5-6 kilometrów na Starówkę, która ma w rzeczywistości 57 lat. Jako, że jesteśmy równolatkami – wstępne zniechęcenie mi przeszło i zapuściłem swojego bolida, marki Citroen Full Wypas. Ponieważ po Starym Mieście nie wolno jeżdzić samochodem – pokręciłem się pieszo, co wyszło taniej w nafcie lecz drożej dla organizmu, z racji ubioru lekceważącego porę roku. Kiedy już z glutem do pasa dowlokłem się do osławionego archiwum – zobaczyłem najbardziej kwadratowe oczy w życiu. To były oczy urzędnika płci męskiej – czyli tej gorszej (według mojej estetyki) części akcji „przyjazny urząd”. Gość wysłuchał opowieści o mojej Golgocie i z frasunkiem podrapał się po tresce. Okazało się bowiem, że owszem – oni nawet wystawiają pewne zaświadczenia i dokumenty – tyle, że takie bardziej historyczne. No… Gdyby to było ze sto lat temu – to bardzo chętnie, ale lata 60-te? Gość współczująco pokręcił głową… Tym niemniej ukochanego petenta nie można zostawić na łasce losu, tak więc po krótkim zastanowieniu zdradził mi Wielki Sekret Urzędniczy, że takie zaświadczenia wydają na ulicy Smyczkowej. Dla ułatwienia, tym ze wsi – około 10 kilometrów – obok Wyścigów Konnych. Parsknąłem, pęciny mi zadrżały i pogalopowałem. Zamiast jednak ekologicznego „patataj” i popierdywania (wzorem najlepszych ogierów) w rytm kłusu, zużyłem kolejną dawkę nafty – w dalszym ciągu, po skandalicznej cenie 5.85 PLN. Na Smyczkową dotarłem w humorze dość kiepskim, lecz w wizją snopka siana przed oczami, w postaci mrocznego przedmiotu porządania – zaświadczenia o zameldowaniu. Dziewczę uśmiechnęło się mile i radośnie wyrecytowało, że urząd ów wydaje takie kwitki bez problemu. Wystawiłem łapę jak Rumun jaki i oczekiwałem na Spełnienie Petenckie. Ale jak mówią – anioł tkwi w szczegółach! Wydają – owszem… Ale nie osobom prywatnym a jedynie innym urzędom. Prywatnym nie wolno i basta! Na pocieszenie, panienka poradziła mi abym udał się do tego pierwszego miejsca, w którym byłem i oni im przekażą TELEFONICZNIE (!!!!!!!!!!!!) dane do zaświadczenia…
JESTEM WKURWIONY!!!
Powinienem napisać, że jestem zdenerwowany – wiem, że to brzydko. Ale dlaczego mam pisać, że jestem zdenerwowany, skoro jestem WKURWIONY???
P.S.
Jutro mają do mnie zadzwonić, co dalej. Boję się, że jak rano zadzwoni telefon, to mi z emocji mogą zwieracze puścić…
Dodatek z dnia następnego:
Pani dała mi odręczne (!) pisemko, które w zasadzie mnie zadawala. Oczywiście, poprosiłem aby te trzy zdania przepisała na jakimś komputerku i opatrzyła numerkiem i pieczątką jaką gustowną. Była godzina 10.30…
Na to dowiedziałem się, żebym wpadł około 15.30 – zanaczam, że to trzy zdania. Wyraziłem ubolewanie, że będzie musiała tyle czasu stać w kolejce do kompa, no i że to jednak dziwne, iż w takim urzędzie jest tylko jeden. Pani się uśmiechnęła z dowcipu i odpowiedziała, że to nie takie proste, jak ja to sobie wyobrażam.
Fakt – moja wyobraźnia nie nadąża…