Siedzę wysoko nad moim Miastem…
Niby zakochany ślepiec
Omiatam opuszkami palców
Domy ulice parki
Wyczuwam ich ciepło i drżenie
Przesuwam delikatne promienie
Po sypialniach knajpach fabrykach
Wyczuwam strach nudę nadzieję miłość
Wchłaniam dreszcze kochanków
Napięcie nocnych złodziei
Nadzieje tanich dziwek
Z ulicy Poznańskiej
Nudę policyjnego patrolu
Głaszczę szarego psa
Śpiącego w śmietniku
Muskam samochody
Pijanych kierowców
Spóźnionych przechodniów
I ich anonimowe drogi
Chwilę dotknę piekarza przy pracy
Taksówkarza śpiącego przy słupie
Poprawię dziecku brudną kołderkę
Wyłączę telewizor tym z Chmielnej
Bezdomnego otulę mgłą
Pomogę samobójcy
Już dość się nacierpiał
Zajrzę do szpitala
Gdzie umierający pustymi oczyma
Szukają swoich bogów
We freskach brudnych sufitów
Samotnej dziewczynie pokażę drogę
Do drzwi pod które położy dziecko
Żeby swoje jeszcze przeżyło
Wiatrem zamiotę plac
Na którym stoi ćpun
Jeszcze raz dłońmi delikatnie
Omiotę to wszystko…
Jest tak jak być powinno
Bo to jest właśnie
Moje Miasto
Teraz już zasnę…