Dwunasty rok ciumkam papierosy elektroniczne.
Z przyjemnością.
Dygresja:
Nie jest to wpis o wyższości papierosów elektronicznych na standardowymi lub odwrotnie. Jak wiadomo tym, którzy palą standardowe, elektroniki są bardziej szkodliwe od zwykłych. Ci elektroniczni wiedzą, że zwykłe są bardziej zabójcze. Pozostańmy przy tym, bo dyskusja jest bezcelowa.
W to już się bawiłem TUTAJ.
Wątpię, żeby z wielkim skutkiem.
Koniec dygresji.
Jako, że przed Wielką Zmianą paliłem czerwone Marlboro, musiałem sobie dobrać płyn adekwatny do ich mocy. W wersji płynnej, to jest moc określana na 18. Od tego zacząłem.
Obecnie, zmniejszając bardzo powoli, doszedłem do mocy 1. – słownie: jeden.
Sam muszę robić sobie taki płyn, bo takiej słabizny nikt nie produkuje.
No, i git!
Do niedawna myślałem, że jestem uzależniony jedynie od nikotyny.
Chodzi mi, że w sensie palenia, bo tak ogólnie, to pewnie by się znalazło więcej; a to C2H5OH, a to damskie krągłości, a to wafelki, a to inne (mniej lub więcej) rujnujące upodobania.
I wiecie co?
Nikotyna powoli znika z mego menu.
Natomiast zauważyłem, że bardzo ciężko mi egzystować bez tej całej liturgii związanej z paleniem.
1. Okazuje się, że muszę coś sobie possać, od czasu do czasu. Usta (?) się domagają.
Tu proszę, opcję gejowską, o powstrzymanie swojej wyobraźni – jestem zdecydowanym hetero!
2. Okazuje się, że muszę coś trzymać w ręku.
Wiem, co sobie zaraz pomyśleliście – zboczki.
Niestety, pracuję między ludźmi i ten wariant nie wchodzi w grę.
Nawet w takiej firmie jak moja, siedzenie z ptakiem w garści, mogłoby wywołać niezbyt przychylne komentarze. No, a przynajmniej w męskiej części obsady.
3. Dym z paszczy.
Stare Gruzinki powiadają, że nad głową mężczyzny musi unosić się dym.
Wprawdzie chodzi bardziej o fajkę (lub strzelbę?) ale ma być!
Może ja byłem kiedyś Gruzinem?
Lubię zabawę z tą chmurą. Piszę „chmurą” bo dym to nie jest.
Aby był dym, to musi się palić, tlić lub coś koło tego.
W elektryku nic się nie pali.
No, chyba, że zrobi się zwarcie elektryczne.
Ale to już są zdarzenia historyczne i (obecnie) raczej niemożliwe.
4. Drapnięcie w gardle, podczas zaciągania się.
Tym, którzy nie palą, ciężko wytłumaczyć o co chodzi.
To takie…
Smagnięcie po tylnej części gardła. Takie drapanko.
Nie, żeby zaraz jak szczotką od klozetu. Raczej mięciuśką szczoteczką do rzęs.
(skąd u mnie takie skojarzenia?)
5. Rytuał po jedzonku, po obudzeniu, po seksie (ale ja mam pamięć!), przy piwie i innych napojach rujnujących wątrobę i trzustkę. To są te chwilę, gdzie trzeba zajarać!
Nawet elektronicznie.
W związku z powyższym, podejrzewam, że nawet jeżeli kiedyś zacznę jarać płyn zero-nikotynowy, to nawyki spowodują to, że do końca zasranych dni swoich, będę niewolnikiem liturgii palacza.
O czym informuje, z mieszanymi uczuciami, wypuszczając piękną chmurę.
Na fotce, moja ostatnia elektroniczna miłość – Argus GT II.