Cały problem tkwi – jak zwykle – w Energii. A dokładniej – w Mocach, które są jej cząstkami. I nie dotyczy to jakichkolwiek wybranych grup czy środowisk. Dotyczy to nas wszystkich. Gospodarka energetyczna ma związek z naszym zdrowiem, planami życiowymi czy też tym, co płynie niejako „podskórnie” – bez świadomego udziału z naszej strony. Każdy – czy to osoba wierząca (dowolnego wyznania), czy bezwyznaniowiec lub niewierzący – musi się zgodzić z tym, że energia jest nierozłącznym elementem wszystkiego, co rejestrują nasze zmysły. (Ja dodam jeszcze – również tego, czego zmysły nie rejestrują.) Tak, jak wykonanie pewnej pracy fizycznej – przykładowo; przeniesienia jakiegoś ciężaru – tak wykonanie pracy „niefizycznej” wymaga pewnego potencjału energetycznego. A takich prac – świadomie lub nie – wykonujemy mnóstwo każdego dnia. I podobnie jak z przenoszeniem ciężaru, jedni dają radę inni ledwo a jeszcze inni nie. Do pracy fizycznej, najczęściej wystarczy dobrze przygotować mięśnie. To proste, chociaż nie zawsze łatwe. Do pracy „niefizycznej” – umysł. Do tego, aby się działo prawidłowo, trzeba znacznie więcej. Trzeba dać szansę swojemu całemu organizmowi na to, aby podołał. A ten organizm to nie tylko to, co widzimy lub czujemy. I tu jest ten najsłabszy punkt w naszej mapie energetycznej. Przeciętny człowiek ma tej energii tyle, aby starczało jej na obsługę organizmu, codzienne zajęcia i… załatanie niektórych dziur energetycznych – takich jak, nerwy, stresy czy zawiść. To zresztą jedynie niektóre „wycieki energetyczne” powodujących zniechęcenie. Jest ich znacznie więcej. Jeżeli nie będziemy umieli zadbać o prawidłowy poziom energii wewnętrznej – zacznie brakować jej na to aby organizm prawidłowo funkcjonował, aby się prawidłowo regenerował i (mówiąc krótko) był zdrowy. Choroba to nic innego, jak energetyczna dysfunkcja organizmu. Ciekawe jest natomiast to, że od stanu energetycznego zależy również znacznie więcej – powodzenie, sukcesy zawodowe, stosunki rodzinne czy wszelkie przejawy życia społecznego. Mówi się czasami, że jedni to mają szczęście a inni pecha. To jest najłatwiejsze, bo jest to najprostsze wytłumaczenie swoich braków, do których ciężko jest się przyznać. I tak właśnie tkwimy w sytuacji, która nie daje się rozwinąć, daje pewną (lepszą czy gorszą) wegetację. Jest pewien impas, który trzyma nas na poziomie byle jakim. Nawet jeżeli się do tego stanu zdążyliśmy przyzwyczaić – nie jest on naturalny. A to właśnie dlatego, że całe nasze otoczenie (też energetyczne) ugrzęzło w naszym zaniechaniu.
Zaniechaniu czego?
Fajnego i ciekawego życia, zmian, walki o swoje. Ale nie tej walki „z kimś” a walki z samym sobą. Z własnym przyzwyczajeniem, zapomnieniem o sobie, z bylejakością – jako metodą na przetrwanie, z tym osławionym „kiedyś”. Kiedyś, które nie przychodzi, a lata lecą…
A wszystko to dlatego, że nie potrafimy prawidłowo dbać o naszą energetykę.
I jeszcze jedno. Zawsze jest dobry czas na to, aby przerwać stan obecny i zacząć inaczej. Na to, żeby odmienić na lepsze, łatwiejsze (!) i ciekawsze. Żebyśmy to my mieli to przysłowiowe „szczęście”, które jest jedynie przełożeniem wysokiej energii wewnętrznej na nasz byt.
Pomyśl i… Nie czekaj na KIEDYŚ!
ZAPRASZAM WSZYSTKICH DO ŚWIATA ENERGII!