Idę sobie spokojnie miasteczkiem powiatowym, średniego kalibru, a tu taka scenka.
Para.
Ona w ciąży, tak +/- szósty miesiąc.
On lekko wyłysiały z czoła, w okularach i chudy – wypisz, wymaluj humanista. Pewnie jakiś polonista lub inny przedstawiciel ludzi (poniekąd) wykształconych, ale nie pracujących w zawodzie.
Lub wręcz, (za przeproszeniem) influencer – jak to ostatnio jest modne.
No, i ta para spotyka drugą parę – w podobnym wieku.
Cmokaski, pojękiwania radosne i ogólnie atmosfera przyjazna oraz nabrzmiała serdecznością.
Obowiązkowy punkt programu, czyli głaskanie wzdętego brzucha ciężarnej, nasunęło mi myśli ponure.
Ta ciamajda, która (prawdopodobnie) jest producentem nienarodzonego / -nej, stoi obok i z głupawym uśmiechem czeka na zakończenie tej żenującej scenki.
Oczywiście, cała chwała dla niej!
A przecież, energetycznie rzecz ujmując, to facet wkłada więcej energii w poczęcie. Tak, tak…
Oczywiście, wszyscy to przemilczają.
Po brzuchu, to proszę bardzo – głaszczemy.
Ale żeby choć przez chwilę, choćby leciutko, choćby symbolicznie (że doceniamy) pogłaskać gostka po torbie lub okolicach, to nie!
Stoi taki i widać, że marnieje w oczach.
Kompletnie zignorowany i odsunięty w kąt.
Kompletnie zignorowany i odsunięty w kąt.
Ja nie mam nic przeciwko tej równości płci.
Ba!
Nawet jestem za!
Drogie Panie.
Jak kiedyś spotkacie ciężarną koleżankę z mężem, to pamiętajcie, że on też czeka na gesty doceniające wkład w poczęcie tego, co w brzuchu.
To tak niewiele kosztuje.
Równość oznacza równość!