Ci wszyscy z Was, którzy mają w swoim mieście starówkę, wiedzą, że jest to, pod pewnymi względami, miejsce specyficzne. I nie chodzi mi tu o architekturę czy wystrój dla turystów. Starówka przyciąga ludzi, którzy tworzą pewną kolorystykę i atmosferę odstającą od reszty ulic.
Pan, który gra na gitarze i śpiewa swoje (czyjeś) utwory, pani która maluje (rysuje od ręki) portrety, kataryniarz z papugą na ramieniu, babcia sprzedająca bukieciki kwiatków.
Czasami przejdzie Cyganka, żeby powróżyć…
Jest tych ludzi sporo i zajmują się różnymi „profesjami”.
Jedni dla zarobku, inni bo to lubią, jeszcze inni dla „fanu”.
I nie ma, w tym, nic złego.
Ja jestem wśród tych ludzi.
Jestem ulicznym pisarzem.
Siedzę pod ścianą, na stołeczku i piszę.
Moją ulicą jest Facebook.
I jak na prawdziwej, staromiejskiej ulicy, większość przechodzi nie zatrzymując się. Niektórzy zatrzymają się przez chwilę i poczytają. Później idą dalej załatwiać swoje sprawy. Bywa, że ktoś, do leżącej czapki, wrzuci lajka. Niektórzy przystaną, pogadają chwilę, o tym i o tamtym.
(…)
Od ulicznego grajka nie wymaga się, żeby brzmiał jak wielka orkiestra symfoniczna. Od ulicznego pisarza nie należy wymagać wielkiej literatury. On, po prostu, coś pisze.
Może o tym, co go dziwi, może o tym, co go śmieszy lub boli.
A, jeżeli ktoś, choć przez chwilę, zaduma się nad tekstem – tym lepiej.
A jeżeli ktoś, choć przez chwilę, uśmiechnie się czytając – tym lepiej.
Uliczny pisarz, to nie jakaś wielka misja.
Uliczny pisarz, to raczej pewne uzależnienie od pisania, jako takiego. To sposób na to, żeby czuć, że jest się w jakimś nurcie wydarzeń. Żeby nie zginąć w miałkości przemijającego czasu.
Pozdrawiam Cię, Przechodniu.
P.S.
Tym niemniej, zawsze jest jakaś zgryzota.
Coś, co psuje komfort pisania.
Moją opisuję TUTAJ.