Nadeszła na mnie chwila, w której musiałem się wykazać dyscypliną obywatelską. Dzisiaj, zaszczepiłem się szczepionką Pfizer!
Pognałem (no, taka przenośnia literacka) na nasz Stadion (Szpital?) Narodowy, bo
tam mi wyznaczyli
miejsce kaźni.
Na 12:15.
Od samego początku zaczęło się nienajlepiej.
No, bo tak…
Stoję w kolejce a tam w oddali jakiś żołnierz w mundurze, rozdziela kolejkę na dwie grupy. Jedna na lewo, druga na prawo. Ja jestem z pokolenia, które było wychowane na martyrologii wojennej.
W tym – obozowo koncentracyjnej.
Jak widzę gościa w mundurze, który selekcjonuje tłum, to mam zaraz jakieś dziwne emocje.
Przyjrzałem się obu grupom…
Wbrew moim lękom, obie grupy nie różniły się jakoś specjalnie.
No, że niby jedna to starcy i baby a druga, to młode i zdrowe byczki.
Tym niemniej, jak byłem już blisko selekcjonera, na wszelki przypadek wyprostowałem się, zrobiłem dziarską minę (co pod maską i tak psu o dupę), wywaliłem klatę do przodu…
–
Pan na którą godzinę? –
on do mnie.
– Na 12:15 – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– To na prawo proszę.
To kutasy jedne.
Ktoś jednak powinien pomyśleć o odczuciach starszej generacji.
Wypuszczam powietrze, żeby się nie udusić i już normalnym krokiem emeryta podążam na prawo.
Rejestracja.
– Dostanie pan szczepionkę Pfizera – dziewczę w kitlu, do mnie.
Skierowanie miałem na Astrę-Zenecę.
Jak można białemu człowiekowi tak mącić w głowie!
Po dwóch tygodniach radosnego planowania, ile to ja sobie wezmę wolnego z roboty (bo jak wiadomo Astra to, no…), nagle cały misterny
plan „pooooszedł w pizdu” – jakby to skwitował kolega Siara-Siarzewski.
Na Pfizera, to się nikt nie da nabrać – niestety.
Samej szczepionki to nawet nie poczułem.
W lewe ramię.
Idę na poczekalnie, gdzie mam odsiedzieć swoje 15. minut, w razie gdybym miał jakieś efekty niepożądane, po szczepieniu.
Wchodzę na ten teren, gdzie inni czekają na atak nie wiadomo czego. Rozglądam się – nikt na ziemi nie leży i pianą z pyska nie toczy. Uśmiechniętych wprawdzie nie widać, ale jakichś cierpiących, jakby też nie bardzo.
Jak wiadomo, każdy facet, to trochę (lub więcej) hipochondryk.
Siadam więc i zagłębiam się w swój zaszczepiony
organizm, przeczuwając, że
zło jebnie znienacka.
Siedzę 5. minut – nic.
Siedzę 10. – nic.
Obok staje jakaś małolatka.
Kładzie torbę-wór na podłodze, schyla się i coś grzebie.
Oczywiście, wypina tyłeczek w moim kierunku!
Oczy mi się przyklejają, bo tyłeczek, no…
Nawet lekko zoomuję.
I nagle olśnienie!
– Piotruś – myślę sobie – skoro zainteresowała cię dupa tej małolatki, to znaczy, że podstawowe funkcje życiowe masz w porządku!
Oddycham z ulgą.
Po kolejnych pięciu minutach idę do domu.
(…)
Na stacji metra podchodzi do mnie jakiś
menel.
– Przepraszam serdecznie pana, czy dzisiaj jest sobota czy niedziela?
– Sobota – mówię zgodnie z prawdą – Aleś się pan urządził – dodaję.
Menel spogląda na trzymaną w ręku puszkę piwa i nie reaguje.
Na peron wjeżdża metro…
Siedzę teraz w domu i opisuję sipvjj to wszystko. d[glbdpv [dfvpovkv.
Czuję się dfveevvmmv fviossjj [kic wijcwi wd wc bardzo dobrze.
Niepotrzebne emocje skdj ijwed 44t55e 3rf33 z tą szczepionką.
TYLKO DLACZEGO KLAWIATURA MI ZBLIŻA SIĘ DO TWARZY???!!!
wcoeojgb we wwrff rrt yh rr bbrr
– Houston, czy jest na sali gaśnica???
vv rt 566uu 55 h 5h 5h hh
eg t r r ty ttnnnhntb b rbr r brr
wrrferfevveffvefv
– Zostaw mnie małolatko, ja mam żonę!!!
svev wrfwwonnwwnh r e ce 3 ihbibcuwwrw
wccwe ev ee r ttj 5h4 3g r rrrrbrbrbrg brrg b rg rrbbrbrbrrg
erf eer e e vv rby r eev rr br v
eerr r rrgb rb r r brr e e
– Jeszcze trochę rosołku?
sddfdfs wree sdvvv ki j uu ooioo…
Budzę się jak z jakiegoś koszmaru.
Rozglądam się. Stoję na peronie metra.
W głowie mam mętlik…
Nie wiem, co się dzieje, co ja tu robię, jaki dzisiaj dzień…
Chyba weekend…
Podchodzę do jakiegoś faceta.
– Przepraszam serdecznie pana, czy dzisiaj jest sobota czy niedziela? – pytam.
– Sobota – odpowiada facet – i zupełnie niepotrzebnie dodaje – Aleś się pan urządził.
Czuję, że coś trzymam w ręku.
Spoglądam.
Puszka piwa.
Na peron wjeżdża metro.
Pobolewa mnie lewe ramię…