Czyli, Rodzina Donderów, ciąg dalszy…
Działo się to wszystko jeszcze za życia mojego Taty, który (mam nadzieję) wybaczy mi ten wpis.
Piszę „za życia” bo sytuacja nie była taka jednoznaczna.
A było tak…
Mój Tata dostał lekkiego wylewu.
Tym niemniej, film mu się urwał i połączonymi siłami sąsiadów, ich psa i pogotowia ratunkowego, zawieźli go do szpitala, na Wołoską.
My, z bratem, o fakcie, dowiedzieliśmy się już po zajściu, od sąsiadki, która zadzwoniła z tą, niefajną, informacją. Jedziemy, w te pędy, do szpitala.
Jak do szpitala, to wiadomo – do lekarza, który Tatę przyjął na oddział ratunkowy.
Pytamy co i jak.
Lekarz zrobił zafrasowaną minę i pyta:
– A ojciec, to bardzo wierzący?
Mordy nam się wydłużyły, bo Tata i owszem, jakby lekko, ale jedynie tak „po łebkach” i raczej dla Mamy niż dla siebie.
Lekarz widząc nasze zmieszanie:
– Bo jakoś dziwnie wyszło.
Wiecie panowie, jak pacjent odzyskuje przytomność, to zadajemy takie, standardowe pytanie o imię, żeby się zorientować, czy jest wszystko w porządku…
– No, i…? – my na to.
– Panów ojciec wydeklamował mi modlitwę „Ojcze nasz”.
Od początku do końca.
Zafrasowani poszliśmy do Taty, na salę OJOM-u.
Tata wyglądał dobrze, ucieszył się na nasz widok i nie wykazywał jakiegoś upodlenia związanego z wylewem. Pogadaliśmy, poklepaliśmy staruszka po głowie i…
Wreszcie nie wytrzymaliśmy.
– Tata, co Tata z tym „ojczenaszem” odwalił?
Widać było, że Ojcu się lekko łyso zrobiło, ale całkiem poważnie:
– No, bo tak – mówi – budzę się cholera wie gdzie. Wiem, że coś było ze mną nie tak. A tu jasno jakoś wkoło, nade mną stoi starszy facet z siwą brodą i pyta mnie o imię pańskie…
Ja już zaczynam szczać po nogach, ale udaję powagę.
Ostatkiem sił.
Tata kontynuuje:
– Pomyślałem sobie, że może faktycznie umarłem i jestem w niebie. Ale skąd ja miałem znać imię pańskie, więc na wszelki przypadek zacząłem to „Ojcze nasz”, bo to wiecie – cholera wie…
Brat omal z krzesła nie spadł ze śmiechu.
Ja, to już łzy ciurkiem leję…
Ojciec, chwilowo, był bardzo zniesmaczony naszym zachowaniem, ale po chwili rżymy już wszyscy trzej.
Ej, kochany Tatuś…