Moja samotność – Wierna (…) Małżonka pasie kota na sznurku u wyjechanych dzieci – stała się od jakiegoś czasu dokuczliwa. Dokuczliwość owa dotyczy (w zasadzie) braku przewodniej roli kobiety w pieleszach domowych.
Z lodówki wieje zimną, smutną rzeczywistością – jako dodatkiem do fatalnej pory roku. Jedynie, jakieś półprodukty zakłócają zimowy krajobraz wewnętrzny urządzenia. Jednak nie niesie to specjalnej pociechy bo półprodukty będą skonsumowane w takiej postaci, jakiej są. Nie potrafię się wspiąć na jekieś wyżyny (czy, choćby pagórki) kucharskie.
Powoduje to dość niespodziewane zwroty gastronomiczne.
Wczoraj, na obiad, zjadłem kiełbasę myśliwską, ser-pleśniak i pół (przypalonego) garnka budyniu czekoladowego. Acha, i banana.
No wypas, po prostu…
Dodatkowym problemem jest kot Aleksander.
Jako, że jedna z przytulanek wyemigrowała, całe kocie uczucia (?) skanalizowały się na mnie. Wygląda to (mniej więcej) tak, jakbyśmy byli jakąś kosmiczną hybrydą – człowiek i kot w jednym. Nawet teraz, jak piszę te słowa, kot siedzi w przestrzeni między lapkiem a moim brzuchem. Jakbym go, na stałe, przytwierdził do siebie srebrną taśmą, byłoby chyba obu wygodniej. Ale nie mam taśmy…
Kot musi jeść.
W związku z tym, latam między karmą suchą, karmą z puszeczki i wodą, która (nie wiedzieć czemu) musi być w dwóch miejscach. Logistyka karmienia kota powinna być oddzielną gałęzią wiedzy.
Jak już kot zje i przetrawi to…?
Brawo!
Oczywiście siku i kupa. Mam specjalną szufelkę do utylizacji kocich ekskrementów. Tyle, że kot ma napady gastryczne. Raz, długo nic a zaraz nagle pełna kuweta. Trzeba za tym nadążyć bo nie wiem co on wymyśli jak będzie zbyt pełno.
(chwila przerwy – kot wyciera się o lapka)
Chodzę ubrany na czarno, bo jak już będę zmuszony wyprać to przynajmniej odpadnie segregacja ciuchów. A będę zmuszony bo w końcu zapas czarnych t-shirtów się wyczerpie.
Jedyna pociecha, że mi roślin nie kazała podlewać – podobno za bogato leję i niezbyt dobrze to robi naszej domowej i klatkoschodowej florze.
Tym niemniej…
KOBIETO WRACAJ!
Czasami kogoś docenia się dopiero wtedy, gdy go nie ma.