Grafomanem nie zostaje się z własnego wyboru.
Grafomanem zostaje się z wyboru innych.
Grafomania to takie literackie disco-polo.
Disco-ślisko, disco-nisko.
Ślisko, bo panienki zwilżają się na koncertach; nisko, bo jak coś można przetransponować na pojedynczy bęben i akordeon, to wysoko (raczej) nie jest.
I „polo” nie ratuje sytuacji.
A mimo wszystko – tłumy walą!
O tym, czy jest się grafomanem, (podobnie jak to jest z disco-polo) nie decydują tłumy. O tym decydują ci, którzy dają sobie prawo do oceny innych. Tłumy się nie liczą – liczy się kilka postaci z ich prywatnymi upodobaniami, manierami i estetyką. To oni decydują, nawet jeżeli jest to wbrew ogółowi.
Z tym, że akurat, ów „ogół” to nie jest koniecznie komplement.
Nawet, bardzo niekoniecznie.
Co nie oznacza, że chwalę tych kilku , wyznaczających linie pomiędzy: arcydzieło, takie sobie, kicz.
Nawiasem:
Twórcy, rzadziej pozwalają sobie na ocenę innych. A jako piszący (proza, wiersz, muzyka, inne…) mieli by chyba większe prawa.
Ale odszedłem od meritum. Dwa zdania o sednie sprawy i zaraz dziesięć zdań dygresji.
Starcza gadatliwość?
Pozostańmy jednak przy pisaniu.
Zostać okrzykniętym jako grafoman, to jest stan niemile widziany i na podobieństwo dżumy – unikany starannie. Grafoman w towarzystwie „prawdziwych” literatów to trochę tak, jakby wpuścić klauna na koncert Pendereckiego. Nawet wtedy, gdy tylko siedzi i słucha, to i tak odstaje negatywnie wśród wyfrakowanych.
Grafoman to wyróżnik kiepski i nie dający możliwości wybrnięcia z tego stanu. „Grafoman”, jako wyróżnik, jest jak tatuaż. Nie do zmycia. Drzeć trzeba, w bólu i trudzie, żeby się go pozbyć. A, i to nie zawsze wychodzi – tak, do końca.
Wyjątki, owszem są, ale niewiele.
Przykładowo, wśród noblistów, którzy z racji zawirowań politycznych dostąpili zaszczytu.
Bo przecież nie za twórczość! I nie chodzi tu jedynie o twórczość literacką.
Cały ten wstęp o wstydliwej grafomanii, jest jedynie przygotowaniem do frontalnego ataku na obecną sytuację.
A może by tak, Grafomanię podnieść do poziomu oddzielnej dziedziny Sztuki.
(tak, tak – dwa razy z wielkiej litery)
Tak, jak wydzielono (przykładowo) Młodą Polskę.
Młodopolszczyło wielu, na fali odzyskanej wolności. Na tej samej fali powstała potrzeba posiadania przez wyzwolony naród, swoich pisarzy, poetów i wszelkiej maści artystów. Nic to, że wielu (bo nie wszyscy, może nawet mniejszość) pijusów, ćpunów i innych patologicznie rozwiniętych – a jakże!.
Ale swoich – polskich!
Grafomania profesjonalna, jako zdefiniowany nurt literacki (zacznijmy od pierwszej połowy XXI wieku), ma przed sobą jasne horyzonty. I to na dużo dłużej, niż te wszystkie baroki, oświecenia czy inne sklamrowane czasy.
Ponieważ zawsze znajdą się ci, którzy mają się za ośrodek wydarzeń. Za centrum wszechrzeczy i spraw. Ci, którzy dzielą ludzkość na JA i (bardzo malutkimi literami – petit może być za duży) resztę ludzi. Ci, którym wydaje się, że swoją obecnością nadają sens sprawom. Zawsze znajdą się tacy, którzy niosą swoją twórczością Misję. Misję tak wielką, że całościowo pojąć mogą ją jedynie oni. My, może po znikomym kawałku. Misja musi być oczywiście wszechogarniająca i kompletna. A nawet najkompletniejsza, bo grafoman nie potrafi zniżyć się do jakiegoś „po łebkach”.
Zawsze będą światli przedstawiciele Nurtu.
„…Literacką Nagrodę Nobla w kategorii Grafomania, otrzymuje…”
I tu zaciskamy (z emocji) spocone ręce, na ciężko zdobytym tomiku .
Nasz to grafoman zostanie uświęcony, czy nie nasz?
Nadejdą takie czasy.
Czasy Grafomanii uświęconej!
Wtedy, i ja się może wreszcie załapię na jakieś wyróżnienie 🙂