W ramach Dnia Dobroci dla społeczności, przeczytałem trochę ciągów myślowych.
Prozą, wierszem i w sposób niedookreślony – na różnych blogach.
Nie będę oceniał.
Jednakże odniosę się do jednego, generalnego problemu, który przewija się dość często.
W sposób mniej lub bardziej zakamuflowany.
Chodzi o małżeństwo i implikację zeń wynikające.
Generalnie, zawarcie umowy na niskopłatne (?) użyczanie otworów technologicznych, w celach rozrywkowo – prokreacyjnych (z jednej strony) a na dostarczanie wielokrotnych orgazmów i łożenie na ewentualne wyniki zalania formy (z drugiej strony), powoduję znaczną zmianę mentalną u partnerów.
Kobieta w głębi duszy (no…) jest zadowolona, że spełniła podstawowy imperatyw genetyczny – pierwszy krok do „bezpiecznego” przedłużenia gatunku.
Facet jest szczęśliwy, że wreszcie matka nie będzie mu dupy truła:
– Władziu, mógłbyś już się ożenić, wnuki jakieś bym chciała, czy co…
No i, że plac zabaw zawsze pod ręką!
W ten sposób dwoje ludzi, w imię odwiecznej tendencji do komplikowania spraw prostych, podpisuje (zum beispiel*) papier konkordatowy – pod presja społeczną, oferującą każdemu równy brak szans.
Młodzi mają z tego konkordatowe quasi bezpieczeństwo i (o naiwni!) quasi spokój.
Starzy satysfakcję, że będzie można sobie popatrzeć z radochą na to, iż inni też mają przeryte…
Kobiety, wzorem (większości) reszty przyrody, wiją gniazdko dla ewentualnego wyniku wspólnych starań. Składa się na to potrzeba (też w genach) utrzymania reproduktora przy miocie. Z racji bezpieczeństwa i liczenia na pomoc w wychowaniu.
Liczyć należy.
Po wykluciu się ślicznego bobaska, wszystkie siły kobiety skanalizowane są na utrzymaniu podstawowej komórki społecznej (taki socrealizm) i zapewnieniu stosunkowo przyzwoitych warunków Niuniusiowi, Dziubdziuńkowi… (tu można wpisać inna idiotyczna nazwę, dla małego człowieka – według własnego bezguścia).
Facet w tym okresie chodzi z cherlawą klatą wypasioną do przodu i jest dumny, jakby było z czego. Ostatecznie kilka chwil poruszania dupą, po wcelowaniu w prawidłowy otworek, nie jest aż takim heroicznym wyczynem.
On jest oczywiście dość spanikowany, ale dobra mina do złej gry (żegnajcie dupeczki, koledzy, wódeczka po robocie i inne statystyczne objawy Życia).
Teraz czas na „życie po życiu”…
I tak, przez jakiś czas, zależny od konkretnego przypadku.
Mać Natura obeszła się z nami dość paskudnie.
Bociany, czy kruki zrobiła stworzeniami monogamicznymi.
Ludzi – powątpiewam.
Statystyki są znaczące.
Oczywiście, jak w każdej dziedzinie, tu też są wyjątki.
Ona – dziewicą wzięta do 86 roku życia, tylko z nim.
On – prawiczek z rumieńcami, poza nią żadnej innej. Jedynie czasami „na ręcznym”.
Literatura zna podobne przypadki.
Życie, być może też.
Tym niemniej, w masie, nie wychodzi na wersję monogamiczną.
Kobieta po zaspokojeniu genetyki, w postaci mniej lub więcej udanego potomka (lub dwóch – trzech albo wariant „Lech Wałęsa” – potem to już jedynie Ojciec Wirgiliusz) otrzymała w darze jakieś dwa – trzy lata spokoju.
Aż tu nagle, „lustereczko powiedz przecie” każe zastanowić się czy z taką maską to jest się jeszcze, jako ONA – obiektem seksualnym, czy już jedynie formą gramatyczną.
I tu, macica doświadcza większego ukrwienia i zaczynają się jazdy podkorowe.
Wyniki tego zjawiska są różnorakie.
Od spełnienia z listonoszem (bez sytuacji „in flagranti”) do smakowitej dla znajomych i spektakularnej wojny domowej.
Ta w zależności od wielu czynników kończy się różnie.
Patrz:
– Kroniki Sądowe,
– Kącik Złamanych Serc,
– Kącik Złamanych Kutasów.
Panowie, po pierwszej fascynacji żółtym odpadem w pampersie, zaczynają się czuć lekko skrępowani rodziną.
Nie żeby zaraz coś źle, nie. Na to przyjdzie jeszcze czas.
Ale co się dzieje?
Robota, dom, robota, dom…
Ona niby ciągle ta sama, tylko…
Nawet czekolada co dzień, w końcu się znudzi.
Wódka jest może wyjątkiem.
Kobita powszednieje jak Ibisz w TV!
Robi się taka jakaś przyziemna (ach, gdzież te szaleństwa) i monotematyczna.
No i plac zabaw, już troszkę, jak ze Starego Kina.
I tu zaczyna się okres pod tytułem „Leciutki i cichy bunt”.
Małymi kroczkami zaczynamy odbudowywać zrujnowaną Wolność (w niektórych rejonach kraju: Śleboda).
Pozory należy, oczywiście zachować.
Choćby z tej racji, że lubimy spokój w miejscu noclegowym a teściowie mogliby przestać dofinansowywać.
Jest to okres, kiedy to krew z mózgu faceta, opada poniżej pępka.
W tym czasie mężczyzna jest zdolny do czynów niezwykłych.
Godzi pracę, dom, popierdółkę na boku i mycie się raz dziennie. Logistyka takiego życia jest możliwa jedynie dzięki hormonom. Inaczej nie da rady.
Okresy poligamiczne trwają różnie.
W zależności od desperacji i czasu chęci sprawdzenia się płciowo.
Jak wszystko jednak – i to przemija.
Robimy się starsi – lub, jeszcze bardziej starsi.
Tak zwane narządy bardziej zaczynają służyć jako końcówki kanalizacji…
I tu (nagle!) objawia się we wszystkich (no… prawie) rys świętości.
Robimy się święci w wypowiedziach.
Strofujemy młodszych, że świnie i jak tak można – zapominając o swoich wyczynach.
No, jednym słowem – pomniki moralne.
Mówiąc krótko – kapcaniejemy.
[ PRZYKŁAD ]
Cześć z nas życie popieprzy tak, że zapisujemy się do Mohersów.
Innych tak, że „za moich czasów to młodzi byli lepsi”.
Jeszcze innych tak, że wypisują pierdoły na blogach (!!!), żeby choć jeszcze w ten sposób udowodnić sobie, że jeszcze nie zwiędli do końca, na wzór organów – niegdyś płciowych.
—————————————————————————-
*zum beispiel – (niem.) na przykład, przykładowo, dla przykładu.