Moja hodowla grubelków (skąd ta nazwa – patrz: TUTAJ) ma się całkiem dobrze.
Prawdopodobnie wynika to stąd, że istnieje jakaś Poczta Wróbelkowa.
Na początku, wróbelków było dziewięć. Obecne, pogłowie liczy już 16-17 osobników płci nieustalonej. One pewnie jakoś się informują, że na dziedzińcu mojej fabryki jest darmowa stołówka i można sobie dupki napchać, bez zbędnego machania dziobem.
A jest czym napchać, bo staram się o to, żeby było smacznie i zdrowo. A to kasze, a to ziarna, a to inne specjały. Codziennie (rano) podsypuję to w jedno miejsce.
One chyba już mnie odróżniają od reszty ludzi. Wróbelki są raczej ostrożne w kontaktach, więc odfruwają, jak ktoś podłazi. Ode mnie też odfruwają, ale jakby w mniejszej panice i bez słów (ćwierków?) uważanych za obelżywe.
Chyba idzie na dobre.
Zastanawiałem się nad tym, gdzie one nocują lub przebywają wtedy, gdy ich nie widać.
I tu niespodzianka!
Jako, że na dziedzińcu stoją samochody służbowe (kilkanaście), okazuje się, że spełniają one zupełnie nieprzewidzianą przez konstruktorów funkcje. Idzie (skacze) taki jeden z drugim pod furę i…
Hyc, do góry!
Włażą gdzieś w meandry podwozia i tam sobie siedzą. Słońce ich nie pali, deszcz łebków nie moczy…
Takie przystosowanie do życia w czasach dominacji techniki miejskiej.
Jednym słowem – cwane są.
Gorzej, jak zaczną się żywić śrubkami.
Ale może moja akcja dokarmiania spowolni ten postęp cywilizacyjny.
Generalnie, jest fajnie.
Grubelki, zgodnie z nazwą, robią się coraz grubsze, a ja mam poczucie, że jestem dobrym człowiekiem.
Ale niech to nikogo nie zmyli.
Dobrym dla wróbelków!