Jest taki kawałek w książce „Paragraf 22”, gdzie występuje zagadnienie:
„Bombardowanie wioski na prośbę jej mieszkańców”.
Kto chce się dowiedzieć skąd taki pomysł, niech sobie przeczyta powieść pana Hellera.
Biorąc pod uwagę sukcesy bombowe Niemców (np. Guernica) i Amerykanów/Anglików (np. Drezno), podczas Drugiej Wojny Światowej, nie musi to być koniecznie wioska. Można by się pokusić o jakiś większy obszar, szczególnie, że w środkach skutecznego zabijania posunęliśmy się znacznie.
No, i powody powinny być inne niż u Hellera.
Ale o tym za chwilę…
Dzisiejszy pejzaż polityczny naszego kraju, wygląda dość egzotycznie i wielu byłych dygnitarzy afrykańskich mogłoby się uczyć u nas sztuki dezorganizacji całkiem (jeszcze niedawno) fajnego kawałka Europy, zwącego się Rzeczpospolita Polska. I to dezorganizacji w takim stylu, żeby zgromadzona ludność była zadowolona z tego faktu. Szczyt socjotechniki. Nawet eks-komuniści mogą jedynie popatrzeć z zazdrością.
Pozostali, ci mniej zachwyceni karmieniem ich kaczo-bzdurami z czasów wczesnego Gomułki, siedzą i czekają na przysłowiowego Godota. Kto to był ten Godot? Znowu odsyłam do lektury. Tym razem do niejakiego Samuela Becketa i jego utworu.
Ale do rzeczy.
Mało ludzi już wierzy, że miłościwie nam panująca Jego Kaczyńskość ze swoim dworem, jest w stanie dokonać czegokolwiek poza tolerowaniem najgorszych zachowań z cyklu „chamy rządzą”. Z miesiąca na miesiąc, tratwa (już nie okręt, już nawet nie łódka) na której dryfuje 38. milionów, żwawo podąża (zgodnie z prawem powszechnego ciążenia) na dno.
Mogłoby się wydawać, że należy coś przedsięwziąć, abyśmy nie wylądowali w ekonomicznym i politycznym Rowie Mariańskim. Tak, mogłoby się wydawać.
Tymczasem…
Kolesie, którzy siedzą u steru, mają nas głęboko w sempiternie i nawet tego nie ukrywają. Nie muszą, ponieważ jesteśmy bandą idiotów, leni lub w najlepszym przypadku naiwniaków, liczących na to, że coś się SAMO poprawi. No, nie poprawi się.
Na tej samej tratwie siedzi (pożal się dowolny panie boże) opozycja. Opozycja, która teoretycznie powinna wywalić „panakaczyńskich” do wody, w wieczne odmęty. Najlepiej jeszcze z piramidą Cheopsa u szyi – na wszelki przypadek. I to ostatnie, jest pewnym programem. Niestety, programem aktualnym jedynie do dnia wyborów. Bo nawet jeśliby „tuskowe & consortes” wygrali te wybory, to i tak nikt z nich nie ma żadnego programu na czas po wyborach. „Precz z kaczorem-dyktatorem” nie poprawi sytuacji w następnych miesiącach czy latach, bo będzie już (co daj dowolny panie boże) po kaczystach.
Zostaną jednak ruiny.
Opozycja albo nie ma żadnego pomysłu na luksusowy (ha, ha) ciąg dalszy, albo ma, ale chce nas pozytywnie zaskoczyć. Drugi wariant wpisałem jako przykład mojego (zgniłego) poczucia humoru. Nie da rady nakarmić ludzi i podnieść gospodarki samymi sloganami „anty”. Nawet jeżeli, przy okazji, jest to pro-europejskie.
Skąd takie czarnowidztwo?
Stąd, że oprócz oklepanych i wyblakłych jak stare gacie frazesów, opozycja też nic innego nie pokazuje.
Mała dygresja.
Dla tych wszystkich, którzy są ekonomicznymi huraoptymistami lub cierpią na podobne upośledzenie intelektualne, mam informację:
Nawet jeżeli opozycja wygra najbliższe wybory – NIE ZMIENI SIĘ PRAWIE NIC!
Jedyna nadzieja, że Europa nie da nam zdechnąć, bo nie będzie chciała ogniska zapalnego u swojego boku. W przeciwnym razie, pozostaną szczaw i mirabelki („365 dań ze szczawiu i mirabelek”?). Jedynie wybrańcom będzie błąkało się, po kubkach smakowych, nostalgiczne wspomnienie ostatniego łabędzia z Pałacu Łazienkowskiego.
Dalej:
Przyjmijcie, że mieszkacie w biednym, zacofanym, pełnym homofobii i złości państewku. I mimo, że leży ono w środku Europy, to jest jedynie zadupiem. A do tego, żeby tu się coś zmieniło (po tych latach kaczo-gospodarki) trzeba długich lat. Gospodarka leży, przemysł niemal zerowy, rolnictwo zdemoralizowane, perspektywy jak w Zimbabwe.
POBUDKA KOCHANI!
Koniec dygresji.
(…..)
Lecę tym bombowcem i patrzę w dół. Na beznadzieję, którą sobie sami zafundowaliśmy, na marazm i głupotę. I nawet nie wiem czy mi was (nas?) żal. Pod ręką mam dźwignię. Jak ją pociągnę, spadnie bomba X. I podobnie jak w Sodomie i Gomorze zginiecie wszyscy.
Że są między wami jacyś sprawiedliwi i niepokorni?
Ilu?
Milion?
Pół miliona?
Sto tysięcy?
Dziesięć?
Tyle, że ja nie jestem bogiem i nie muszę kierować się taką logiką.
Bo najlepiej by było to wszystko „zniknąć” i zacząć od nowa.
Może nawet bez udziału polityków?
Wygubić pokolenia niewolników, podobnie jak Mojżesz gubił je w 40-letniej eskapadzie po pustyni. Bo dlatego tak kluczył i oszukiwał wszystkich, żeby pozostali jedynie ci, którzy urodzili się wolni.
Pomyślicie, że uważam się za lepszego, bo kiedyś, bo Solidarność, bo…
Gówno prawda. Jestem takim samym oportunistą jak wy. Jedynie starszym i mającym mniej czasu.
Całą moją historię o kant psiej budy można potłuc. A przynajmniej na to wychodzi, jak się rozejrzeć po realiach, 33. lata po „wyzwoleniu”. Nikt nikogo nie wyzwolił.
Niewolnicy pozostaną niewolnikami.
Powinni nas zbombardować.
Na własną prośbę.
(…..)
Zdejmuję rękę z dźwigni. Bomba nie poleci.
Nie zasłużyliśmy na taką łatwiznę.
Mimo, że drzwi otwarte, będziemy siedzieć w swoich klatkach i żuć kolejne, beznadziejne dni.
Czujecie się obrażeni?
To rozejrzyjcie się wokół.