Dzień Ojca powinno się obchodzić podobnie jak rocznicę Powstania Listopadowego.
Bo wydarzenie jest znaczące, można doszukać się jakichś pozytywów, ale generalnie cieszyć się nie za bardzo jest z czego. Powstanie zakończyło się porażką, ojcostwo (od samego początku) to też porażka.
Ostatnią, miłą chwilą w przed-ojcowaniu jest moment (lub nieco dłużej) kiedy to składamy materiał genetyczny w organizm przyszłej matki. Dalej to już lipa. Cała ta ciąża z tymi zaparciami, humorami, apetytami oraz pozostałymi zjawiskami przynależnymi „stanowi błogosławionemu”, daje niejakie pojęcie, że zanosi się na czas (i to długi), w którym życie faceta kończy swoje poetyckie brzmienie i przechodzi w siermiężną prozę.
Większość facetów musi przyjąć na słowo, że to, co się wykluje z jego partnerki, jest owocem jego żałosnych starań. Wątpię, żeby jakakolwiek kobieta miała rozterkę typu „czy na pewno to jest moje dziecko”. A faceci miewają podobne myśli, bo chętnych na dośrodkowanie jest zawsze wielu a ludzie nie są (raczej) monogamiczni. No, przynajmniej statystycznie rzecz ujmując.
I tu kobiety uknuły pewien podstęp w stosunku do świeżutkich ojców.
Zaraz po urodzeniu, słyszymy:
– Ale podobny do taty, zobacz Seba, wykapany ty.
Pozostałe panie kiwają zgodnie głowami a Seba patrzy w ten becik i…
No, niby podobne, bo też ma dwie ręce i dwie nogi. Poza tym, takie nowo urodzone dziecko, to (z małymi wyjątkami) bardziej przypomina, z twarzy, kotlet schabowy, panierowany. Pomarszczone to jakieś, niekształtne…
Dodatkowo kolorystyka bywa dość zaskakująca; a to żółtaczka, a to żyłki o czach pękły…
No, ale Seba poddaje się ogólnemu trendowi i po chwili sam dostrzega jakieś podobieństwo do siebie. Dostrzega, bo chce dostrzegać!
Dalszy ciąg ojcowania, to pasmo wydarzeń do których żaden facet nie jest przygotowany. Ani w domu rodzinnym, ani w szkole, ani na osiedlowej ławce. Z przewodnika stada, spadamy ostro w rejony dość zaskakujące. Nagle, wszystko jest ważniejsze od Seby.
Dzieciak absorbuje niemal całą uwagę rodziny. Tej bliższej (małżonka Dżesika) i tej dalszej – dziadkowie i teściowie. I wszystko jest najważniejsze; robi kupę (wow!), doi cycek (wow!), drze gębę bez powodu (wow!)…
Generalnie, całe siły skanalizowane są na potomku.
A facet?
Od faceta wymaga się jedynie, żeby łożył na efekty wspólnych starań prokreacyjnych i żeby za bardzo dupy nie zawracał. A już szczególnie seksem, bo jak sobie Dżesika przypomni jak bolał poród, to…
No, w każdym razie popierdułka (w domu), to raczej wspomnienia.
A hormony Seby?
A kto się tym przejmuje.
Może jedynie sąsiadka zrozumie…
I tak, ojciec zaczyna się, w skali ważności, plasować między odciągaczem do mleka a grzechotką.
Z tym, że odciągacz jest wyżej.
Pozostałe lata ojcowania, to pasmo stresów, wyrzeczeń i niewygód.
Piszę to jako producent dwóch córek – patrz: zdjęcie.
Może z chłopakami jest inaczej, ale sądząc po historiach martyrologicznych moich znajomych – wątpię.
U mnie, baby (trzy) miały swoją komunę, która nawet mnie tolerowała.
I był to najwyższy stopień (tolerowanie mnie) do jakiego doszedłem jako ojciec.
P.S.
Gdyby któraś z Pań, w wieku produkcyjnym, chciała ładną córeczkę (zdjęcie), to u góry jest KONTAKT.
Tani to ja wprawdzie nie jestem, ale jest to wydatek jednorazowy, więc można wziąć pożyczkę w Providencie czy gdzieś.