(jak zostać – poradnik praktyczny)
Tytuł niby zaskakujący, ale postanowiłem (raczej, życie postanowiło) zostać oligarchą.
Wiem, że jako polski emeryt, nie zaszpanuję swoim statusem ekonomicznym jakimś „kulczykowym” czy innym dorobkiewiczom. Należy zjechać trochę niżej.
Po głębszym zastanowieniu, znalazłem (sama się znalazła) niszę społeczną, gdzie ze swoimi dochodami mogę (a jednak!) zostać oligarchą. No, w pewnym sensie.
A było tak…
Jakiś czas temu, anieli nadali i musiałem się udać do drogerii Rossmann, po jakieś tam rzeczy. Drogerię mam na osiedlu, to wielka wyprawa, z tego, nie wyszła, ale dość znacząca. Znacząca ze względu na gwałtowną (lecz jedynie wirtualną) zmianę mojego statusu społecznego.
Jak już zakupiłem, co było do zakupienia, przed wyjściem podszedł do mnie Miejscowy Menel (MM) i głosem boleściwym rzekł:
– Szefie, wspomóż pan złotówką bo na piwo zbieram.
W pierwszym momencie, chwycił mnie za serce szczerością wypowiedzi, ale…
– Nie jestem pana szefem, musi mnie pan nazywać inaczej.
– To jak mam mówić? Kierowniku?
– Nie, to oklepane, trzeba jakoś inaczej…
I tu mnie podkusiło. Pewnie dlatego, że w telewizji mielą to słowo na okrągło.
– Proszę na mnie mówić „drogi oligarcho”.
Ostatecznie, różnica majątkowa (na tę chwilę) między nami była tak kolosalna, że wielkiego dysonansu, w tym „oligarsze” nie było. Jemu wszystko jedno, a ja sobie nadwątlone ekonomiczne (po zakupach – druga połowa miesiąca) samopoczucie, podbudowałem.
– OK, jak pan sobie życzy, drogi oligarcho – uśmiechnął się z wysiłkiem.
Jako oligarcha, wykazałem się i dałem mu nie złotówkę ale całe dwa!
(minęło ze dwa tygodnie)
Idę sobie osiedlem a tu nagle…
Wyłania się (MM) człowiek na moim utrzymaniu i zagaja:
– Dzień dobry, czy drogi… hm… kurwa, jak to miało być?
Patrzy na mnie z zakłopotanym pytaniem w oczach.
– O L I G A R C H A – podpowiadam z dobroci serca.
– A, tak… oligarcha może mnie wspomóc finansowo?
Oligarcha, z miną jakby pół osiedla było jego własnością, daje dwa zyle.
Człowiek dziękuje, kłania się i tyle go widzieli.
I to był ten moment, w którym poczułem, że inni mają znacznie gorzej. Bez względu na to, z jakiego powodu. Gorzej to gorzej i nie ma co drążyć przyczyn. Czasami warto się, nad tym, zastanowić. I docenić to, co się ma!
Szczególnie, jak się jest (poniekąd) oligarchą osiedlowym!
P.S.
I tak, po tym jak zostałem osiedlowym amantem (TUTAJ), dzieją się kolejne, pozytywne (?) rzeczy w moim życiu. Czekam na więcej „uśmiechów” losu.